Czy tylko kobiety mają w zwyczaju zachwycać się starociami?
Wiele razy, odwiedzając targi staroci, widziałam zaciekawionych mężczyzn, wodzących wzrokiem w celu wypatrzenia wśród całej masy nieraz jedynie bezwartościowego szajsu i badziewia „tego czegoś”. W oczach było widać ten specyficzny instynkt łowcy, nakierowany na tę jedną właściwą perełkę. Ile z takim wyjątkowym znaleziskiem musi wiązać się satysfakcji… ile podziwu w oczach towarzyszki…
No cóż… ja się tego nie dowiem. Mój mąż do amatorów staroci nie należy. Stare to stare i kropka. Bez zachwytu, bez refleksji, bez zadumy. Wyrzuci wszystko, co dotknęła rdza, co pamięta poprzedni system i co trzeba wpierw posklejać, by nadawało się do użytku.
Od samego początku walka między nami trwała zacięta, o każdy wręcz niewielki symbol świadczący o tym, że to nie my byliśmy na tych naszych włościach pierwsi. To, co ja chciałam zachować, mąż superbohater chciał wyrzucić, a to, co pięknie byłoby wyeksponować, chciał całkowicie zakryć…
Szczęśliwie, po wielu negocjacjach, sprzeczkach a na koniec i moich desperackich kobiecych trikach udało nam się dojść do kompromisu. Z dumą udało mi się ocalić kilka naprawdę fajnych, choć przyznam szczerze rozlatujących się egzemplarzy. Zatem oficjalnie stan mojego zagarniętego w potach inwentarza to:
1. Stary drewniany kredens
2. Niewielka komoda – perełka czystego PRL-u
3. Cztery do pięciu starych krzeseł (oczywiście każde inne)
4. Dwie stare maszyny do szycia
5. ultra niewygodna, ale niebrzydka ława do siedzenia
We wnętrzu za to postanowiliśmy zostawić i wyeksponować:
1. Drewniane belki podtrzymujące konstrukcję stropu
2. Deski na podłodze
3. Odkryć w kilku miejscach starą cegłę na ścianach