No i stało się. Mamy nasze miejsce na ziemi.
Odetchnęłam z ulgą i pomyślałam „Teraz to już z górki”.
Dziwię się do dziś, że takie naiwne miałam wtedy przeświadczenie.
Po rodzinie męża odziedziczyliśmy stary, przedwojenny niewielki dom.
Na uwagę szczególnie zasługuje słowo S T A R Y, ponieważ stare było w nim dosłownie wszystko.
Fakt, z wyjątkiem okien, które szczęśliwie kilka lat wcześniej zostały wymienione na plastikowe.
Na tym jednak zakończyło się inwestowanie w dobrodziejstwa technologiczne obecnej epoki.
Pamiętam jak jeszcze przed ślubem, jeszcze narzeczony zabrał mnie na działkę i bohatersko przedzierając się przez chwasty, (sięgające dosłownie głowy!) na totalnie zarośniętym ogrodzie zapytał:
„ I co? Widzisz siebie tutaj?”
Jak myślicie co odpowiedziałam?
„No pewnie, że tak! Popatrz – to prawdziwy dom z duszą! Ceglane ściany, wszędzie drewno…
Wystarczy trochę go odremontować. Tam wyburzymy, tu dobudujemy, jeszcze indziej wystarczy jedynie nieco odnowić”
Na widok surowej cegły na ścianie dostawałam prawdziwej euforii, a chodząc po drewnianej skrzypiącej podłodze, czułam ciarki zachwytu na całym ciele. Rzeźbione ościeżnice mogłam oglądać (nawet w ich fatalnym już stanie) dosłownie godzinami a stare pozostawione po wcześniejszej lokatorce meble już rozstawiałam po kątach naszego własnego gniazdka.
Tak zupełnie prywatnie, w oczach męża jestem raczej pesymistką. Myślę, że może właśnie wtedy, kiedy tak stałam i się zachwycałam tą naszą odziedziczoną nieruchomością, wyczerpałam największe pokłady swojego wrodzonego optymizmu. Wtedy widziałam i teraz nadal niezmiennie widzę w niej ukryty urok, do którego trzeba się jedynie dokopać. Byliśmy gotowi na naprawdę ogromne budowlane wyzwanie,
które nieprzerwanie trwa nadal. Z ogromnym bagażem remontowych doświadczeń, wspólnych kompromisów, rewelacyjnych zmian, ale też i nieudanych pomysłów, tworzymy dzień za dniem naszą wyjątkową domową przestrzeń.
Nasz własny azyl, nasze własne miejsce.
Chcesz pobyć z nami przez chwilę? Zapraszamy!